Wolontariusze są wśród nas

Nie wiadomo, kto cieszy się z tego bardziej. Ten, co dostaje, czy ten, kto mógł komuś coś od siebie podarować. Agnieszka, Paulina i Szymon – trzy osoby, trzy historie. O tym, że warto – pomagać, działać, być wolontariuszem.

Agnieszka pierwszy raz pomyślała o wolontariacie jeszcze podczas studiów. Wtedy jednak chciała rzucić się na głęboką wodę i zostać wolontariuszką w hospicjum. Okazało się, że to nie dla niej. Zajęła się więc swoim życiem i pracą. Temat wolontariatu powrócił cztery lata temu, w 2006 roku.

- To był impuls. Jechałam rano autobusem do pracy. Gapiłam się bezmyślnie przez okno. Nagle patrzę: idzie staruszka, pogięta jak gałązka, prawie że stuletnia, z dwoma siatami, które ciągnie za sobą po chodniku.

Najpierw pomyślałam sobie: „Czemu jej na przykład sąsiad nie pomoże”? A potem nagle taka myśl: „A jakbym ja wstała godzinę wcześniej, to może ja bym takiej staruszce – niekoniecznie tej, ale może jakiejś innej – przyniosła zakupy”? Pierwsze, co zrobiłam, jak przyszłam do pracy, to wrzuciłam w wyszukiwarkę hasło „wolontariat Kraków”. I tak właśnie trafiłam na Wolontariat św. Eliasza – wspomina Agnieszka.

Na początku trochę się obawiała. Okazało się bowiem, że założycielem Stowarzyszenia Wolontariat św. Eliasza jest osoba duchowna – karmelita, o. Stanisław Wysocki, a ona była – i wciąż jest – osobą niewierzącą. I nie chciała się spotykać i modlić, tylko pomagać, działać.

Kiedy jednak poznała o. Stanisława, wątpliwości zniknęły – poczuła, że jest to miejsce dla niej, i że będzie mogła z tymi ludźmi współpracować.

Wolontariusz to nie pielęgniarka

- Wolontariusze św. Eliasza przede wszystkim działają w Szpitalu im. Józefa Dietla w Krakowie. Zajmujemy się między innymi chorymi, których nikt nie odwiedza, a nie potrafią oni, na przykład, sami jeść. Wtedy, pod okiem dietetyczki, pomagamy ich karmić. Przewozimy także starsze osoby na wózku na msze, idziemy po zakupy do sklepiku, a czasem, po prostu, przychodzimy posiedzieć, porozmawiać, poczytać książkę… To też jest ważne – mówi Agnieszka.

- Warto zaznaczyć, że wolontariusz to nie jest ani pielęgniarz, ani pielęgniarka, ani – tym bardziej – lekarz. My nie możemy dotykać wenflonów, igieł, zmieniać kroplówek czy nawet myć chorych… Zakres naszej działalności został – podczas kursu – dokładnie wytyczony – dodaje.

Chorym w szpitalach pomagają w ciągu dnia – między wykładami – zazwyczaj studenci. To ich właśnie, i osób w ich wieku, jest w Stowarzyszeniu najwięcej. Istnieje również grupa wolontariuszy, do której Agnieszka – ze względu na to, że pracuje na pełen etat – należy. Zajmują się oni głównie tymi, którzy potrzebują pomocy, ale przebywają w domach.

Tylko czy aż?

Agnieszka ma pod swoją opieką dwie osoby niepełnosprawne. Odwiedza je zazwyczaj w sobotę czy w niedzielę. Przychodzi do nich na dwie godziny. Ich bliscy mają wtedy chwilę „oddechu”. Mogą pójść na mszę, na spacer… – Dla mnie to tylko dwie godziny, a dla osoby, której się pomaga, to aż dwie godziny – mówi Aga.

Oprócz tego angażuje się w różne akcje, w których uczestniczy Wolontariat św. Eliasza. A jest ich wiele. Pomagać trzeba bowiem nie tylko chorym, ale także np. powodzianom, dzieciom z domów dziecka, osobom starszym, samotnym i biednym. I wolontariusze właśnie to robią. Oczywiście, na miarę swoich możliwości.

- Nie trzeba być osobą, która ma mnóstwo wolnego czasu. Ojciec Stanisław wciąż nam powtarza: „Na początku macie studia, pracę, wasze rodziny, przyjaciół, chłopaka, dziewczynę, i nimi macie się najpierw zająć. A dopiero potem, jeśli zostanie wam trochę czasu, poświęćcie nawet godzinę na miesiąc, czy pół godziny na tydzień….Tyle, ile macie” .

Warto być zdrowym egoistą

- Wolontariusz,wbrew pozorom, to nie osoba, która „ma misję” i chce poświęcić jej swoje życie. Wręcz przeciwnie – to nie o to chodzi. Dopiero ten, kto jest szczęśliwy, spełniony w swoim życiu, może pomóc innym – mówi Aga.

Wg niej, dobry wolontariusz to osoba bardzo asertywna i zdrowy egoista. – Ważne jest to, żeby jak ktoś powie, że przyjdzie, to żeby naprawdę przyszedł. Żeby chorego, który czeka, nie zawieść. Są osoby, które mają mało czasu – prowadzą swoje firmy, studiują – i pojawiają się u nas niezbyt często. Ale my wiemy, że jak jest jakaś większa akcja i do nich zadzwonimy, to – jeśli mogą – będą. I nie są one wcale ani gorsze, ani lepsze od tych wolontariuszy, którzy pracują co dzień, bo mają na tyle czasu – zaznacza.

Najgorsza jest bezsilność

Wolontariat daje możliwość rozwoju duchowego, wyciszenia się, nabrania dystansu. A przede wszystkim uczy cierpliwości. – Ludzie pytają mnie, czy praca z ciężko chorymi osobami mnie przygnębia. Odpowiadam na to, że nie, że to właśnie bezsilność jest najgorsza, więc jeśli można coś zrobić, komuś pomóc, to mi sprawia to radość i ogromną satysfakcję, że nie jestem bezradna – wyznaje Agnieszka.

Wolontariat to także okazja poznania nowych osób. Wolontariusze spotykają się na wspólnych ogniskach, imprezach, jeżdżą razem na wakacje. – „Jak pracujemy, to pracujemy, jak się modlimy, to się modlimy, a jak się bawimy, no to się bawimy”, powtarza nam zawsze ojciec Stanisław – mówi Agnieszka.

- A poza tym, nie ma co kryć, prawie każdy z nas lubi czuć się potrzebny, chce być pomocny. A wolontariat daje nam szansę na to, żeby się wykazać, a także oddać – czemu nie? – kiedyś okazane nam dobro.

Paulina pomaga podopiecznym ze Schroniska dla Bezdomnych Zwierząt w Krakowie od kiedy ukończyła 16 lat i dostała na swoją działalność zgodę rodziców.

Wg regulaminu, do schroniska trzeba przyjść co najmniej raz na trzy miesiące. Ona swoich pupili odwiedza zazwyczaj co weekend, a w lecie, w okresie wakacyjnym, bywa u nich nawet kilka razy w tygodniu. Na początku podpatrywała pracę starszych stażem wolontariuszy – od nich można się było wiele nauczyć, dowiedzieć.

Trzeba być odpornym psychicznie

Do jej obowiązków należy przede wszystkim wyprowadzanie psów na spacer, pomoc w ich pielęgnacji – m.in. wyczesywanie sierści – ale także sprzątanie boksów szczeniaków i kuwet kotów. Ważne jest również – co podkreśla – dotrzymywanie im towarzystwa. Bo zwierzęta, opuszczone, zaniedbane, z czasem zwyczajnie dziczeją…

- Staramy się, aby każdy pies wyszedł z boksu chociaż raz na tydzień. Nie tylko te, które są ładne, ułożone – mówi Paulina. – Żeby zostać wolontariuszem w schronisku trzeba być odpornym psychicznie. Dla osób, które są wrażliwe na cierpienie zwierząt, pierwsza wizyta w tym miejscu to ciężkie przeżycie. Jest wiele psów, kotów, które są starsze, chore, kalekie… I ich widok za kratami bywa drastyczny. Trzeba liczyć się także z tym, że do schroniska trafiają zwierzęta z różnych miejsc, trzymane w różnych warunkach, różnie przez ludzi traktowanych. Pies może się przestraszyć, kot podrapać…

To „tylko” psy

Paulina często słyszy pytanie, dlaczego pomaga zwierzętom, a nie – na przykład – dzieciom, bo przecież „to tylko psy”… Odpowiada na to, że one – w odróżnieniu od niektórych ludzi – zawsze są wdzięczne za każde pogłaskanie, za każdą poświęconą im chwilę. Doceniają to, co się dla nich robi. Niezależnie od tego, ile złego spotkało je od ludzi w przeszłości. Poza tym Paulina, po prostu, kocha zwierzęta. Zaznacza jednak, że podziwia wszystkich wolontariuszy i – wg niej – każda forma wolontariatu jest dobra.

- Czuję dużą satysfakcję, jak widzę chorego psa, który odżywa, jak poprawia się jego stan. Myślę, że radość tych zwierząt, to główny powód, dla którego warto się tym zajmować. Wolontariat stał się częścią mojego życia – podsumowuje Paulina.

11 grudnia, X finał Szlachetnej Paczki. Salka przy kościele św. Józefa – jeden z krakowskich magazynów Stowarzyszenia Wiosna. Chociaż już późno, w środku małe zamieszanie – wolontariusze biegają uśmiechnięci i zajęci. Na szczęście Szymon, którego przygoda z wolontariatem rozpoczęła się ponad cztery lata temu, kiedy był świeżo upieczonym studentem AGH, znalazł chwilę na rozmowę.

Właśnie wrócił od rodziny, której zawiózł paczkę od darczyńcy. – „Mój” darczyńca przyjechał, spotkałem się z nim, porozmawialiśmy, a potem dostarczyłem paczkę, którą przywiózł dla „mojej” rodziny – relacjonuje Szymon.

Nic trudnego – można byłoby pomyśleć. Na to jednak, by znaleźć potrzebującą rodzinę, poznać jej potrzeby, opisać je tak, by ktoś mógł skutecznie jej pomóc, trzeba poświęcić wcześniej trochę czasu, chęci i pracy.

Wolontariusz – rodzina – darczyńca

Około 15-20 godzin w ciągu trzech miesięcy – od października do grudnia – tyle czasu musi wygospodarować wolontariusz działający w Szlachetnej Paczce. – To naprawdę nie jest dużo, a może radykalnie zmienić życie jednej rodziny. W pierwszym miesiącu jest szkolenie, w drugim – odwiedzenie rodziny, zidentyfikowanie jej potrzeb, a w trzecim – przyjście do magazynu, odebranie paczki od darczyńcy i dostarczenie jej – wylicza Szymon.

Oczywiście opis rodziny zamieszczany jest w bazie potrzebujących wtedy, gdy wolontariusz uzna, że należy się jej pomoc i – co ważne – jest on anonimowy, tzn. nie zawiera ani nazwiska, ani adresu konkretnej rodziny.

Co ważne, to właśnie wolontariusze – z pomocą różnych instytucji, jak szkoły, parafie itp. – szukają potrzebujących, a nie odwrotnie. Sama rodzina nie może się zgłosić do stowarzyszenia.

- Każdy wolontariusz ma przypisaną rodzinę, którą ankietuje. Odwiedza ją i sprawdza, czy pomoc jest jej faktycznie potrzebna. Trzeba „wejść” do tej rodziny. Zadać pytania, np. o dochody, choroby, o to, czy ktoś jest w związku, czy w konkubinacie… co nie jest proste. Trzeba sprawdzić, czy jej członkowie nie mają postawy roszczeniowej, jak to się czasem zdarza. Są rodziny, które potrafią żyć z tego, że są biedne. My nie pomagamy takim osobom – zapewnia Szymon.

Konkretna pomoc dla konkretnych osób

W Szlachetnej Paczce spodobało mu się to, że jest to konkretna pomoc dla konkretnych ludzi. – To nie jest tak, że daję pieniądze i nie wiem, co się z nimi dalej dzieje. Wolontariusz zawsze sporządza listę rzeczy, których tej rodzinie brakuje, żeby pomoc była jak najlepiej skrojona na jej potrzeby. Następnie taki opis zamieszczany jest w bazie, gdzie przeczytać go mogą darczyńcy, którzy chcą przygotować paczkę.

By zostać darczyńcą, nie trzeba być człowiekiem bardzo zamożnym. Często bywa tak, że na jedną paczkę zrzuca się kilkanaście osób, na przykład znajomi z pracy, ze szkoły.

- Kiedy zawozimy gotowe już paczki potrzebującym, pytamy ich o wrażenia i wysyłamy informację zwrotną do darczyńcy. Dowiaduje się on, co obdarowanej rodzinie podobało się najbardziej. Nie boimy się także powiedzieć, że coś było nie tak. Paczka ma mieć wartość prezentu, podnosić morale tej rodziny – mówi Szymon.

Szlachetna paczka ma w sobie coś

- Nie zdawałem sobie sprawy, że jest tyle biedy w Polsce, dopóki nie zająłem się wolontariatem. Szlachetna Paczka uczy mnie przede wszystkim pokory. Są rodziny biedne, prawie nic nie mają, a chcą się podzielić otrzymanymi darami np. z sąsiadem, który nie ma prądu. Kiedy widzę takich ludzi, to serce mi rośnie i myślę wtedy, że życie i pomaganie ma sens… – wyznaje Szymon.

***

Tacy są wolontariusze: roznosiciele dobrej pomocy!

Ewa Mickiewicz