Ewakuacja – historia prawdziwa

O ewakuacji krakowskiego schroniska dowiedziałam się od kolegi z pracy Piotrka (właściciela 3 psiaków schroniskowych), który to jako zapalony psiarz zadzwonił do mnie… że jak tylko mogę, ja czy np. moi znajomi, by zabrać ze schroniska jakieś zwierzęta bo schronisku grozi zalanie. Z krakowskiego schroniska wzięłam kiedyś 10 weterana Alka – był ze mną 3,5 roku, wiec postanowiłam pojechać i pomóc choć jednemu stworzeniu.

Byłam wtedy w 4 miesiącu ciąży, wiec jak się mąż dowiedział ze jadę… to była awantura…bał się, że zestresowane zwierzęta mogą mnie ugryźć itd. Rozumiałam jego obawy, ale się uparłam i pojechałam.

Samo dojechanie do schroniska nie było łatwe, korki, pozamykane zalane ulice Krakowa, stan Wisły wysoki…miasto zwariowało. Czyste szaleństwo. Po trudach dojazdu do Rybnej okazało się ze szaleństwo panuje także i pod schroniskiem widziałam masę zdezorientowanych psów, które ludzie wyprowadzali ze schroniska.

Moje stare Seicento zaparkowałam cudem gdzieś na poboczu, nie było miejsca już wokół schroniska. Pobliscy mieszkańcy ustawiali worki z piaskiem wokół domów, inni odjeżdżali z psiakami schronowymi. Poszłam w stronę schroniska.

Dłuższą chwilę stałam by się dowiedzieć skąd mogę zabrać jakąś bidę… miałam wszakże plan. Mój mąż (byliśmy 2 tygodnie po ślubie) nie zgodził się na psa w domu (moja ciąża, praca małe mieszkanko…długo by opowiadać), wiec wymyśliłam ze pies mógłby „tymczasowo” zamieszkać w firmie męża. Celowo, zatem szukałam psa, który docelowo mógłby mieszkać w budzie.

Poszłam, zatem do klatek zewnętrznych i dowiedziałam się ze zostały już tylko te „agresywne”. Niedobrze pomyślałam. Jestem w ciąży, ewakuacja ewakuacją, ale nie mogę ryzykować swojego zdrowia. Spokojnie wśród ogromnego zamieszania obserwowałam te niby agresywne. Powoli jakoś i one opuszczały schronisko.

I nagle dostrzegłam, że nikt nie widział i nie chciał lezącego w budzie, czarnego jak węgiel i starego jak świat (wyglądał na 13-14 lat) ogromnego wilczura. Zapytałam wiec jakiegoś rozbieganego wolontariusza czy coś wie o tym psie – rzucił tylko w pośpiechu ze jest agresywny. Nie widziałam w jego oczach agresji, ale rezygnację. Jego wielkość mnie onieśmielała. Raz kozie śmierć! Poprosiłam by mi go wyprowadzono. Miałam nadzieję ze uda mi się go doprowadzić do samochodu i zawieść na hale (do firmy męża).

Pies nie chciał opuścić budy, widział szaleństwo wokół. Skusiły go smakołyki. Wyszedł poza klatkę i poszliśmy. Strach to za duże słowo, ale obawiałam się go, jego masy, tego że mnie nie zna, że stres może wywołać jego agresję. Dałam mu chwilę czasu na obwąchanie drzew i traw w schronisku, wtedy to jakiś Pan, prawdopodobnie pracownik zawołał „cześć Roki i ty widzę wychodzisz”. Tak się dowiedziałam jak psiór się wabi.

Był grzeczny, nie ciągnął zbytnio smyczy, różnica wagi miedzy Rokim, a mną nie była zbyt wielka, zatem pies nie miał problemów by mnie skutecznie zatrzymać wtedy, kiedy miał ochotę dłużej obwąchiwać jakiś krzak.

Z obawami, spokojnie doszliśmy do samochodu i o dziwo bardzo chętnie zasiadł na tylnym siedzeniu, które mu wskazałam. W czasie drogi przez miasto, a naszym celem była ul. Centralna drugi koniec Krakowa, był bardzo spokojny. Dojechaliśmy. Pies mnie nie pożarł. Jednym słowem sukces.

Pierwszego dnia był bardzo osowiały, zastany. Drugiego dnia było już inaczej. Ożył, podniósł ogon, jakoś wygłodniał. Inny pies. Został z nami. Mieszka na hali dostał ocieplaną wielką budę od dobrego „wujka” Artura. Jest bardzo absorbujący, musi być w centrum uwagi. Uwielbia jeść, zawsze chce stawiać na swoim. Pies z charakterem. Moja siostra Wiola odkryła ze Roki wykonuje podstawowe komendy.

Pies ma 10 lat, w schronisku był tylko 2 miesiące, oddal go właściciel z powodów osobistych. Roki przyzwyczaił się do mojego męża, gdyż to z nim spędza więcej czasu. Za rok w zimę, założę mu szelki przyczepie do sanek i będzie woził nasza córeczkę, która się urodzi za 5 tygodni. Może tam będzie mógł spożytkować swoja ogromna sile.

Pozdrawiam
Ania