Tego nie robi się kotu…

To były dwa dorodne, bure koty. Ośmioletni Maciek i sześcioletnia Rudka całe swoje kocie życie spędziły w domu ukochanej opiekunki. Mieszkanie było nieduże, mocno zatłoczone dorosłymi i dziećmi, ale to był dom tych kotów – jedyny który znały i kochały.

Pewnego grudniowego dnia zdarzyło się coś strasznego i niezrozumiałego – w domu pojawili się obcy ludzie, zapakowali oba koty do kontenerków i zawieźli do obcego domu, gdzie wszystko było inne, inaczej pachniało, a mieszkające tam koty syczały na nowych lokatorów. Maciek i Rudka nie rozumiały, dlaczego tak się stało. Nie wiedziały, że dziecko ich opiekunki jest ciężko chore, a obecność kotów chorobę pogłębia. Nie wiedziały, że planowano odwieźć je do schroniska i tylko mobilizacja dobrych ludzi sprawiła, że trafiły do życzliwego domu, który podjął się opieki nad nimi.

W nowym miejscu koty czuły się zagubione, choć po jakimś czasie zaczęły się przyzwyczajać. Od początku jednak – choć przyjechały tu jako okazy zdrowia – pojawiały się jakieś dolegliwości. – Ruda wykazywała oznaki depresji, odmawiała jedzenia – mówi Magda, która zaopiekowała się niechcianymi zwierzakami. – Maciej na początku bał się wszystkiego, ale zaadaptował się szybciej, tyle, że ciągle chorował. W marcu okazało się, że Maciek jest śmiertelnie chory. Zdiagnozowano u niego FIP – nieuleczalną kocią chorobę, która uaktywnia się w przypadku osłabienia organizmu, często spowodowanego stresem. Po kilku dniach kot już nie żył, a Magda nadal walczyła o Rudą, która po śmierci kolegi również straciła ochotę do życia. Odeszła w kilkanaście dni później – także z powodu FIP-a.

Pierwsza opiekunka Maćka i Rudki nie miała wyboru – musiała walczyć o zdrowie dziecka, więc koty automatycznie znalazły się na drugim miejscu. Ale wśród licznych historii porzuconych kotów większość dotyczy sytuacji, gdy zwierzęta są traktowane jak niepotrzebne przedmioty. Rozkoszna, puchata kuleczka zmienia się w dorosłego kocura – więc wyrzuca się go z domu lub odwozi do schroniska. Opiekunka zachodzi w ciążę, babcie i ciocie straszą toxoplazmozą i „wyssaniem oddechu” – kot ląduje na ulicy. Pojawiają się oznaki alergii – lekarz, nawet przed zrobieniem testów i próbą odczulenia wydaje wyrok – wyrzucić kota. Ba, zdarzają się przypadki, że „stary” kot nie pasuje do nowego mieszkania… Bardzo dużą grupę oddawanych do schronisk kotów stanowią te, których opiekunowie zmarli, a spadkobiercy owszem – chętnie przejmują ich majątek, w tym mieszkanie, w którym niedawni pupile są niechcianym i niepotrzebnym dodatkiem. Nie znające innego, niż domowe życie, wyrzucone pod blok, giną z głodu lub rOzszarpane przez psy, albo pod kołami samochodów. Zawiezione do schroniska zaszywają się w najciemniejszym kącie, odmawiają jedzenia, wreszcie znikają całkiem – z chorób wywołanych tęsknotą. Takie „niewidoczne” koty nie mają praktycznie szans na adopcję, bo kto zdecyduje się na przygarnięcie zwierzaka, który nie podchodzi do odwiedzających, nie prosi ich o głaskanie, tylko leży nieruchomo, a oczach ma przerażenie i bezgraniczny smutek… Z doświadczeń personelu schronisk wynika, że pobytu w tych miejscach nie przeżywa od 40 do 60 procent oddawanych kotów. I to nawet w tych schroniskach, gdzie naprawdę dba się o ich zdrowie i życie.

Co roku na ulicach i w schroniskach odejdą z tego świata setki porzuconych kotów. Tak było i będzie – aż do chwili, gdy ludzie zdadzą sobie sprawę, że przyjęcie do domu zwierzęcia oznacza nadanie mu statusu domownika, ze wszystkimi wynikającymi z tego obowiązkami. Że podjęcie się opieki nad kotem powinno być krokiem przemyślanym, poprzedzonym analizą własnej sytuacji, a więc sprawdzeniem, czy nikt z rodziny nie jest na koty uczulony, decyzją co do posiadania dzieci, zabezpieczeniem przyszłości zwierząt w razie choroby czy śmierci. By tak jak Nika, którą wyrzucił pod blok spadkobierca jej pani, nie czekały na nią całymi tygodniami na wycieraczce dawnego mieszkania. Wreszcie sąsiedzi odwieźli kotkę do schroniska. Po trzech dniach znów zobaczyli ją na wycieraczce. Uciekła z azylu, przeszła 15 kilometrów i – wycieńczona z głodu – położyła się pod drzwiami nie swojego już domu…

Barbara Matoga

bmatoga@dziennik.krakow.pl