Kora – Powodzianka

19 maja 2010 r. krakowskie schronisko ogłosiło alarm dot. zagrożenia zalaniem wodami Wisły terenu, na którym przebywało około tysiąca psów i kotów. Zwołaliśmy naradę rodzinną. Od kilku lat mieszkamy na wsi, mamy duży ogród, przed nami ciągną się rozległe łąki. W tym roku odeszły od nas kolejno dwa psy – ze starości. Zostały cztery koty. Po psach jeszcze trwa niewygasły żal. Nie chcieliśmy na razie wypełniać miejsca po nich, ale teraz sytuacja była nadzwyczajna. Wynik narady: bierzemy. Jedyne kryterium: powinien to być duży pies. Nieważny wiek, uroda, rasa, płeć.

Akurat byłam chora. Mąż jedzie sam do schroniska. Tam już długie kolejki samochodów. Jak potem opowiadał, padło na pierwszego dużego psa, który szczeknął i rzucił się w jego kierunku. Szybka akcja i pies jest w domu. Nie wiemy jak się wabi, ile ma lat. Z wyglądu jest to suczka z domieszką rasy owczarek niemiecki. Dopiero, kiedy schronisko opanuje sytuację będzie można otrzymać jej dokumenty.

Cała rodzina, w sumie pięć osób – nie licząc kotów, zbiera się w salonie wokół czworonożnego przybysza. A suczka zachowuje się inaczej, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Jest jakby niema i nieruchoma. Słabo reaguje na czułe słowa. Sztywno stoi na wyprostowanych łapach i wodzi za nami oczami. Cały czas też pracuje jej zmysł powonienia. Staramy się zostawić ją w spokoju, ale mijają godziny, a ona nadal się nie kładzie mimo, że przy kominku ma rozpostarte przytulne legowisko z futerka.

Pierwsze wyjście na spacer w pola odbywa się jednak normalnie. Dla bezpieczeństwa idzie na smyczy, ale jest potulna i bardzo grzeczna. Pierwszy posiłek zjada z apetytem. Noc spędza na futerku, ale następnego dnia znów przyjmuje czujną pozycję „na baczność” i w ogóle się nie kładzie.

Trzeba ją jakoś nazwać, by nawiązać lepszy kontakt. Reaguje na „Kora” i tak już pozostaje. Potem dowiadujemy się, że miała na imię Lava (nr książeczki: 146/08/09, data urodzenia: 2001 r., nr chipa: 972000000856224). Dla ścisłości należy dodać, że do naszej Kory na stałe przylgnął przydomek „Powodzianka”. Chyba nie trzeba tłumaczyć dlaczego. Prawdopodobnie mało jest zwierzaków, którym tak dobrze się powodzi po powodzi.

Teraz, z perspektywy roku wiemy, że nasza Kora jest psem obronnym, dość agresywnym. Wtedy mogła nas wszystkich pozjadać. A była taka cicha, łagodna, jakby poddająca się człowiekowi bez jednego odruchu sprzeciwu ze swej strony. Powoli okazywało się, że tak nie jest. Dla domowników nadal jest posłusznym i łagodnym psem, Obcych, z dużą dawką spokoju, po pierwszym ostrzegawczym warknięciu, po prostu gryzie. Po raz pierwszy przekonaliśmy się o tym, kiedy sąsiad zabierał pożyczony mu przez nas stojak do cięcia drewna kominkowego. Potem w podobnej sytuacji ugryzła drugi raz. Innym razem chwyciła zębami naszego przyjaciela, z którym już wcześniej miała kilkakrotny kontakt, w chwili, gdy ten zbliżył się dość energicznie do męża, by go uściskać na pożegnanie. Nie ugryzła nigdy żadnej kobiety. Złe wspomnienia z przeszłości?

Mój mąż nie doświadczył z jej strony żadnej agresji. Mało tego, od samego początku wodziła za nim wzrokiem i przemieszczała się razem z nim, gdziekolwiek nie poszedł. Po kilku dniach, od kiedy miała nowego pana, okazywała szaloną radość na jego widok, kiedy podjeżdżał samochodem lub stawał w drzwiach po powrocie z pracy. To on stał się dla niej najbliższą istotą ludzką. To jemu okazywała najwyższą wdzięczność i posłuszeństwo. Dla pozostałych domowników też stawała się coraz czulsza i przymilna. Początkowo uchylała się od głaskania, szczególnie po głowie. Znowu – złe wspomnienia z przeszłości? Z czasem to polubiła i przestała się bać. Nawet sama przychodzi po swoją porcję pieszczot.

Nierozwiązywalna wydawała się sprawa kotów. Najwyraźniej była wręcz szczuta na te zwierzaki. W pierwszych dniach nie dało się tego zauważyć ponieważ bagatelizowała ich obecność. Dopiero jak się wreszcie rozluźniła i nieco zadomowiła, pokazała co potrafi. Każdy adoptujący dorosłe zwierzę powinien mu najpierw poświęcić czas od rana do nocy na wzajemną obserwację. Ja tak zrobiłam i uchroniłam moje koty przed zjedzeniem. Na wszelkie sposoby próbowałam złagodzić jej agresję. Nic to nie dawało. Pojechaliśmy do weterynarza prosić o radę. Powiedział, że w jej wieku (9 lat) nic już nie da się zrobić. Przed wyjazdem do pracy byliśmy zmuszeni wystawiać koty na korytarz, pozbawiając je ciepłego kominka. Kiedy przyjeżdżaliśmy z pracy, koty wracały do mieszkania i w naszej obecności były bezpieczne, ponieważ Kora na skutek naszej interwencji, natychmiast przerywała atak. Dało się jednak zauważyć powolne złagodzenie ataków, a nawet przyjazne gesty wzajemnego obwąchiwania. Teraz to już inaczej wyglądało. Aż któregoś dnia zaryzykowałam. Zostawiłam koty z Korą, dając im szansę ucieczki przez lekko uchylone drzwi na pole. Mama czuwająca z odległości słyszała kilka razy szczeknięcie, ale kontrolne zaglądnięcie do pomieszczenia ujawniło niekonfliktową sytuację. Od tego czasu Kora reagowała na koty tak, jakby chciała je przywołać do porządku jedynie za zbytnią ruchliwość. Mogły nawet zajmować miejsce na jej futerku przy kominku. Wtedy odchodziła, albo kładła się obok.

Innym naszym zmartwieniem były wiecznie przymrużone oczy naszej suczki. Właściwie myśleliśmy, że małe, skośne oczka to taka jej uroda. Po mniej więcej trzech miesiącach zauważyliśmy, że Kora patrzy na nas szeroko otwartymi oczami i te oczy już się nie zwężają. I tak już zostało.

Przez pół roku myślałam, że Kora nie umie się uśmiechać. Wszystkie nasze psy się uśmiechały. Kora dotąd miała amimiczny pysk. Ale i to się zmieniło. Któregoś dnia moja mama, która na zmianę z tatą wychodziła z nią na spacer podczas, gdy my byliśmy pracy, oznajmiła, że zaproszona do wspólnego spacerowania Kora odchyliła wargi i uśmiechnęła się. Teraz często można oglądać jej rozweseloną minę.

Właściwie dopiero teraz, po roku, można uznać proces adopcyjny za zakończony. Kora jest szczęśliwym, zdrowym (choć już trochę starutkim) psem, mającym swój dom, którego pilnuje z wrodzonym sobie poczuciem obowiązku i odpowiedzialności. My, z całą naszą rodziną mamy wspólnego, kochanego i rozpieszczanego przez nas psa, dumni, że znowu ma nas kto strzec i otaczać swoją czujnością.

Małgorzata S.