Wigilijny wywiad z Adasiem
Wszem i wobec wiadomo, że jest taki dzień w roku, w którym zwierzęta przemawiają ludzkim głosem. Każdy z Nas przynajmniej kilka razy w życiu słyszał o tym, ale czy ktoś z Was miał okazję przekonać się, czy to prawda? Dla mnie przez wiele lat życia były to niewiele znaczące słowa. Do dzisiaj…
24 grudnia 2010 roku wracając do domu z wigilijnej kolacji postanowiłem odwiedzić na chwilę podopiecznych krakowskiego schroniska dla bezdomnych zwierząt. Jadąc na ul. Rybną 3 nie spodziewałem się, że wydarzy się tam coś – nawet dla mnie zaskakującego.
Jak zawsze wszedłem do budynku schroniska, przywitałem się z pracownikami, pielęgniarzami i lekarzami. W bardzo miłej atmosferze złożyliśmy sobie Świąteczne Życzenia. Chwilę później skierowałem swoje kroki w kierunku drewnianych, brązowych drzwi, prowadzących do boksów oznaczonych w literą „D” nie spodziewając się tego co za chwilę się miało się wydarzyć… Przechodząc koło boksu D-1 mieszczącego się na samym początku długiej alei usłyszałem słowa „Dobry Wieczór”. Odruchowo odwróciłem się, w przekonaniu, że to któryś z pracowników Schroniska, którego wcześniej nie miałem okazji spotkać. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że drewniane, brązowe drzwi są zamknięte, a w promieniu kilkunastu metrów nie ma żadnego człowieka. Zlekceważyłem powitanie stwierdzając, że najprawdopodobniej przesłyszałem się. W tym przekonaniu przetrwałem może pięć kolejnych sekund, kiedy do to moich uszu dotarły słowa „To ja, tutaj jestem”… Tym razem już bardzo nerwowo odwróciłem się w stronę okratowanego boksu, przodem do mnie stał średniej wielkości, dobrze znany mi psiak imieniem Adaś, który widząc moje zdziwienie i skrajne zaskoczenie powiedział „Zapraszam do środka”.
Jestem człowiekiem, którego nie trzeba zapraszać dwukrotnie. Z niedowierzaniem otworzyłem drzwi boksu i wszedłem do środka. Jedyną rzeczą, o której wtedy myślałem był mówiący ludzkim głosem Adaś. Zastanawiałem się co mam zrobić, jak mam się zachować. Na szczęście w moich żyłach odezwała się dziennikarska krew, zapytałem Adasia czy miałby ochotę abym przeprowadził z nim wywiad. Ku mojemu zaskoczeniu psiak zgodził się, a ja zaopatrzony jedynie w kartkę i ołówek przystąpiłem do dzieła…
Andrzej:
Adasiu, to może na rozgrzewkę zaczniemy od początku. Czy mógłbyś się przedstawić.
Adam:
Witam wszystkich, mam na imię Adam, jestem średniej wielkości psiakiem, mieszkającym w schronisku.
Andrzej:
Czy pamiętasz kiedy i dlaczego trafiłeś do schroniska, jak długo tu już przebywasz?
Adam:
Do schroniska o ile dobrze pamiętam trafiłem na początku grudnia 2009 roku. Zamieszkałem tam, gdzie zwierzęta przechodzą kwarantannę i dopiero po dwóch tygodniach przenieśli mnie tu gdzie mieszkam do dzisiaj.
Andrzej:
Czy pamiętasz dlaczego, z jakiego powodu trafiłeś do schroniska?
Adam:
Nie pamiętam… nie pamiętam niczego co dotyczy wcześniejszego okresu mojego życia.
Andrzej:
Powiedz coś więcej o sobie.
Adam:
Jak już mówiłem, jestem czteroletnim, średniej wielkości psem, w typie trochę jakby owczarka niemieckiego, mam taką jak Wy to nazywacie „wilczastą” sierść i bardzo śmieszne długie łapy. Chyba jestem przystojny, bo inne psy (samiczki) na spacerach często zwracają na mnie uwagę.
Andrzej:
No proszę, schroniskowy przystojniak. Jak myślisz dlaczego inne zwierzaki zwracają na Ciebie uwagę?
Adam:
Nie wiem, wyglądam śmiesznie. Na moich długich łapach mam białe skarpetki, mam białą krawatkę i klapnięte uszy. Myślę, że to sprawia, że wyglądam przyjaźnie.
Andrzej:
Przyjazny wygląd to jedna sprawa, ale nie zapominajmy, że liczy się także charakter i usposobienie.
Adam:
Tak, oczywiście to prawda. Jestem spokojny, opanowany, lekko nawet flegmatyczny. Nie ciągnę na smyczy, nie wyrywam się, nie skacze. Ogólnie jestem grzeczny.
Andrzej:
No dobrze, jesteś jak sam siebie nazywasz „ideałem psa” dlaczego w takim razie mieszkasz w schronisku już rok? Czy odwiedzający schronisko ludzie nie zauważają Cię?
Adam:
Wiele osób zwraca na mnie uwagę. Zatrzymują się przy mojej klatce, patrzą i przyjaźnie się uśmiechają. Jednak z jakiegoś powodu nikt nie chce mnie adoptować.
Andrzej:
Wiesz, nic w życiu nie dzieje się bez powodu. Może jednak jest coś co powoduje, że ludzie tracą zainteresowanie.
Adam:
Z tego co wiem, było już parę osób, które zainteresowały się mną, jednak po rozmowie z pracownikami schroniska to zainteresowanie bardzo malało.
Andrzej:
Jaki jest tego powód? Coś przeskrobałeś w przeszłości? Masz coś na sumieniu?
Adam:
Nie to nie chodzi o to. Ja jestem chory, a ludzie, którzy chcą adoptować jakiegoś zwierzaka zazwyczaj wybierają tego zdrowego. Wiesz trudno im się dziwić, po co im kolejny kłopot.
Andrzej:
Czy Twoja choroba jest bardzo poważna? Jeśli nie chcesz o tym mówić – możemy zmienić temat.
Adam:
Nie wiem czy jest poważna, na pewno jest rzadko spotykana zarówno wśród zwierząt jak i ludzi. Mam padaczkę…
Andrzej:
Przyznam, że wiele słyszałem o padaczce wśród ludzi, jednak o padaczce u zwierząt wiem stosunkowo niewiele. Czy możemy o tym porozmawiać?
Adam:
Tak, oczywiście. Pogodziłem się i zaakceptowałem swoją chorobę. Wiem, że jest nieuleczalna ale muszę z nią żyć. Dzięki pomocy ludzi udało mi się wyjść z depresji i naprawdę dobrze sobie radzę.
Andrzej:
Z depresji? Popadłeś w depresję?
Adam:
Tak, załamałem się jakoś przed wakacjami. Odechciało mi się żyć. Miałem dość swojej choroby, tej klatki, budy, tego miejsca. Miałem dość świata i życia.
Andrzej:
Jak wygląda depresja u psiaków? Czy jest podobna do tej występującej u ludzi?
Adam:
Tak, można powiedzieć, że to coś podobnego. Dopada Cię taka niemoc, nie chce Ci się żyć, masz wszystkiego dość. Poddajesz się i zamykasz w sobie. Przestajesz interesować się światem, otoczeniem, wszystkim… Leżysz w budzie i nie masz ochoty z niej wychodzić. Nawet jeść ci się nie chce…
Andrzej:
Ale na szczęście wyszedłeś z depresji. Jak udało Ci się tego dokonać?
Adam:
To dzięki ludziom, którzy tu pracują. Oni są naprawdę fajni. Swoim zachowaniem, usposobieniem i podejściem do zwierząt sprawiają, że odnajdujesz wiarę w życie i przyszłość. Akceptujesz swoją chorobę i zaczynasz się otwierać.
Andrzej:
Wszyscy najczęściej ze słyszenia wiemy jak wygląda padaczka u ludzi. Jak wyglądają padaczkowe ataki. Jak to jest u zwierząt? U Ciebie?
Adam:
W sumie to odkąd trafiłem tu do schroniska miałem trzy ataki. Pierwszy zaraz po zakończeniu okresu kwarantanny czyli na początku stycznia 2010 roku. Drugi kilka dni później. Wtedy lekarze zaczęli podawać mi lekarstwa. Ostatni atak miałem na początku kwietnia 2010 roku. Od tamtej pory, a więc już prawie dziewięć miesięcy na szczęście nie miałem.
Andrzej:
Jak wygląda atak padaczki u zwierzaka takiego jak Ty?
Adam:
Wiesz wygląda bardzo podobnie jak u człowieka. Przewracam się, tracę przytomność, tracę kontrole nad sobą, zdarza się, że nie umiem utrzymać moczu. To strasznie wygląda, ale widziałem gorsze rzeczy.
Andrzej:
Powiedziałeś, że ostatni atak miałeś ponad dziewięć miesięcy temu. Od tamtej pory na szczęście jest spokój. Myślisz, że czego to zasługa?
Adam:
Po drugim ataku w styczniu 2010 roku zacząłem przyjmować leki przeciw padaczkowe, które działają zapobiegawczo. Co prawda w kwietniu tez miałem atak, ale po nim zmienili czy jakoś inaczej dobrali mi lekarstwa i ataki już się nie powtarzają.
Andrzej:
19 maja 2010 roku miała miejsce ewakuacja zagrożonego powodzią schroniska – pamiętasz tamten dzień? Zostałeś wtedy adoptowany?
Adam:
Tak pamiętam, było tu wtedy straszne zamieszanie. Wiedzieliśmy, że dzieje się coś złego. Podczas akcji ewakuacji zostałem adoptowany i trafiłem do domu tymczasowego.
Andrzej:
Czy w trakcie tymczasowej adopcji, po tym jak trafiłeś do domu tymczasowego miałeś atak?
Adam:
Nie, nie miałem. Ani w trakcie adopcji, ani w czasie pobytu w domu tymczasowym, ani po powrocie do schroniska nie miałem ataku. Co prawda wróciłem do schroniska po trzech dniach w nie najlepszym stanie, ale jako takiego ataku nie miałem. Źle się czułem bo przez te kilka dni nie podawano mi lekarstw, ale ataku nie miałem.
Andrzej:
Czyli od tamtej pory, od kwietnia 2010 roku nie miałeś żadnego ataku.
Adam:
Padaczka jest nieuleczalna, jednak przy dobrze dobranych lekarstwach ataki się nie powtarzają. Czasem dopada mnie taki dziwny stan, którzy lekarze nazywają „aurą” ale jako takich ataków już nie mam.
Andrzej:
Taki dziwny stan, którzy lekarze nazywają „aurą” – co to takiego?
Adam:
Jejku jak Ci to opisać. To taki stan oderwania od rzeczywistości, w którym nie traci się przytomności, w którym nie wywracam się, nie podskakuje. Stoję jakby obojętny na otaczający mnie świat, patrzę w jedno miejsce, albo bez sensu chodzę w kółko.
Andrzej:
Czyli „aura” jest jakby zapowiedzią nadchodzącego ataku?
Adam:
Nie wiem, ale zawsze jak mam tak zwana „aurę” lekarze zwiększają mi na jakiś czas ilość tych kolorowych tabletek i wtedy wszystko, bardzo szybko wraca do normy.
Andrzej:
Wspomniałeś o „kolorowych” tabletkach wiesz o nich coś więcej?
Adam:
Tak, jasne. Co Ty myślisz, że my nie umiemy słuchać i obserwować? Jedno lekarstwo nazywa się Luminal to taki trochę nasenny, uspokajający i przeciw drgawkowy lek. Oprócz niego dają mi jeszcze Neurotin, który z tego co wiem działa przeciw padaczkowo, no i dostaje jeszcze Hepatiale Forte, który chroni moją wątrobę, żeby inne lekarstwa jej nie zniszczyły.
Andrzej:
No proszę, jesteś dobrze zorientowanym psiakiem. Chętnie przyjmujesz te lekarstwa?
Adam:
Jeśli jest się chorym na coś nieuleczalnego trzeba przecież być zorientowanym. Co do lekarstw to nie mam innego wyjścia, muszę je przyjmować żeby nie mieć ataku, ale prywatnie powiem Ci, że czasami mam ich serdecznie dosyć.
Andrzej:
Czy lekarstwa o których mówisz będziesz przyjmować już do końca życia, czy może stanie się cud, który sprawi, że zostaną one odstawione?
Adam:
Wiesz, słyszałem od lekarzy, że zdarzają się wśród zwierząt przypadki, w których po sterylizacji lub kastracji padaczka zanika. W schronisku nie chcą mnie wykastrować bo obawiają się, że ze względu na małą ilość ruchu przybiorę na wadze. Jednak jeśli kiedyś stąd wyjdę i trafię w miejsce, w którym będę miał więcej ruchu to pewnie wykastrują mnie i wtedy może zdarzy się ten cud o którym wspomniałeś.
Andrzej:
No dobrze, to kończąc temat lekarstw muszę zadać jeszcze jedno pytanie. Jeśli kiedyś czego Ci oczywiście nie życzę dostaniesz ataku co trzeba wtedy zrobić?
Adam:
Jak już mówiłem przed atakiem popadam w tą jak oni ją nazywają „aurę” wtedy zwiększają mi ilość tabletek i wszystko przemija. Jeśli jednak z jakiegoś powodu nikt nie zauważy mojej „aury” mogę dostać atak. Wtedy jak najszybciej trzeba mi podać relanium i to… trochę to wstydliwe, ale najlepiej jest go podać w pupę…
Andrzej:
No faktycznie, z jednej strony to wstydliwe – jak sam powiedziałeś, z drugiej chyba dość kłopotliwe? Czy tak?
Adam:
Ludzie wymyślają różne wynalazki, które ułatwiają im życie, dla takich zwierząt jak ja wymyślili taka tubkę z lekarstwem, ona się chyba nazywa Tuba Rektalna, no i w razie ataku za pomocą tej tuby bardzo łatwo podaje mi się zawarte w niej lekarstwo.
Andrzej:
Nie mam już sumienia dręczyć Cię tematem Twojej choroby. Powiedz jak Ci się mieszka w schronisku?
Adam:
Mieszka mi się dobrze, ludzie którzy tu pracują są bardzo mili, sympatyczni, delikatni, ale wiesz jak to jest… Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej… Czasami czuję się trochę samotny, chciałbym mieć swoją rodzinę.
Andrzej:
Z jakiego powodu w schronisku czujesz się samotny? Jest tu wiele zwierząt, wielu oddanych pracowników, czego najbardziej Ci brakuje?
Adam:
Najbardziej brakuje mi kontaktu z człowiekiem. Chciałbym, żeby częściej Wolontariusze wyprowadzali mnie na spacery, ale oni się boją. Wiesz ja jestem takim przytulakiem, który potrafi przykleić się do człowieka, który potrzebuje czuć jego ciepło…
Andrzej:
Czy spacery z Tobą są kłopotliwe? Dlaczego powiedziałeś, że Wolontariusze boją się wyprowadzać Cię na spacer?
Adam:
Może źle to nazwałem. W schronisku jest wiele zwierzaków, każdy chciałby wyjść na spacer, zobaczyć kawałek świata, poszaleć, pobiegać, a spacery ze mną muszą być spokojne, co dziennie takie same. Tą samą drogą, w te same miejsca. Wieczorami, kiedy zapada zmrok trochę gorzej widzę, zdarza mi się nie zauważyć przeszkody na mojej drodze. Wczoraj wieczorem wychodząc na spacer nie zauważyłem tych brązowych drzwi, dlatego na spacerach staram się być ostrożny.
Andrzej:
Dlaczego spacery z Tobą muszą być jednakowe – czy dobrze zrozumiałem?
Adam:
Tak dobrze zrozumiałeś. Chodzi o to, że każde nowe doznanie, wydarzenie lub ciągłe zmiany mogą wywołać u mnie atak. Dlatego moje spacery są codziennie identyczne. Tą samą drogą, mniej więcej o tej samej godzinie. Muszą być spokojne i powtarzalne.
Andrzej:
Korzystając z okazji chciałbym zadać Ci jeszcze wiele pytań, ale z drugiej strony nie mam ochoty zamęczyć się nimi. Są Święta Bożego Narodzenia – powiedz czego mogę Ci życzyć? Czego najbardziej pragniesz?
Adam:
Chciałbym być zdrowy, ale wiem, że to niemożliwe. Chciałbym już nigdy nie mieć ataku padaczki, ale to zależy od moich opiekunów, którzy zawsze muszą pamiętać o tym, żeby podać mi lekarstwa.
Andrzej:
Nie odpowiedziałeś do końca na moje ostatnie pytanie. Czego najbardziej pragniesz?
Adam:
Chciałbym, żeby ktoś mnie adoptował, ale zdaje sobie sprawę z tego, że niewiele osób zdecyduje się na adopcje chorego na padaczkę psiaka. Kiedyś tak sobie pomyślałem, że jedyną osobą która była by w stanie zabrać mnie ze schroniska byłby ktoś, kto też jest chory na padaczkę.
Andrzej:
Mam nadzieję, że Twoje marzenia i pragnienia spełnią się. Pamiętaj, że wszystko jest możliwe. Wierzę, że do Ciebie także uśmiechnie się szczęście. Bardzo dziękuję za wywiad i… czy jest coś czego na zakończenie mogę Ci życzyć?
Adam:
Tak… domu z bliską mi osobą, która pokocha mnie takim jakim jestem…
Andrzej:
I tego właśnie Ci życzę. Dziękuję za rozmowę.
Adam:
Dziękuję…
Cóż więcej można tu dodać, mam nadzieję, że Wigilijne życzenie Adasia spełni się.
Wigilijne życzenia Adasia nie spełniło się. Nie znalazł swojego opiekuna. Nie doczekał dnia w którym w schronisku pojawiła by się osoba chcąca go adoptować. Na początku kwietnia 2011 roku jego stan zdrowia systematycznie i stopniowo zaczął się pogarszać. Adaś miał coraz częstsze ataki padaczki. Nie pomogły zmiany lekarstw, nie pomogła zmiana sposobu leczenia. Jego choroba pogłębiała się. W dniu 6 sierpnia 2011 roku zespół lekarzy weterynarii krakowskiego schroniska podjął decyzję o jego eutanazji, skracając w ten sposób dalsze cierpienie.
Ze swojej strony chciałbym gorąco i serdecznie podziękować wszystkim którzy opiekowali się nim przez cały okres jego pobytu w schronisku. Był ulubieńcem lekarzy, pielęgniarzy, dyżurnych, wolontariuszy i pracowników biura. W schronisku nie było osoby, która nie darzyła by go wielką sympatią. Przede wszystkim jednak chciałbym podziękować zespołowi lekarzy weterynarii, którzy ze swojej strony robili wszystko co było możliwe aby Adaś wyzdrowiał. Pomimo zmiany sposobu leczenia, pomimo diagnozowania go wszędzie gdzie było to możliwe, pomimo przeprowadzonej ryzykownej kastracji zaleconej przez wysokiej klasy specjalistę Adaś przegrał z chorobą.
Nie jestem zwolennikiem eutanazji, ale dziękuję lekarzom za podjęcie tej przykrej decyzji, dzięki której ten kochany psiak nie męczył się dłużej przeżywając kolejne, coraz częstsze ataki padaczki…