Słów kilka o cudownym Goldenie – czyli wspomnienie o Bogusiu…
Golden Retriever imieniem Bogdan, dla znajomych Boguś, a dla przyjaciół Bronek trafił do mnie kilka lat temu. Został przygarnięty z ulicy, na której znalazł się w wyniku wakacyjnego porzucenia przez poprzednich opiekunów. Niespodziewanie pojawił się w moim życiu i równie niespodziewanie odszedł (o okolicznościach jego tajemniczej śmierci napiszę innym razem).
Po przygarnięciu czworonoga zrobiłem mu tzw. „ścieżkę zdrowia”. Chciałem sprawdzić czy przypadkiem na coś nie choruje. Odwiedziliśmy lekarza weterynarii, przeprowadziliśmy szereg badań, które jednoznacznie potwierdziły, że Boguś jest około dwu lub trzyletnim, zdrowym, zadbanym i pełnym życia przedstawicielem rasy.
Spędziliśmy ze sobą sześć wspaniałych lat, w trakcie których bardzo dokładnie poznałem plusy i minusy posiadania Goldena. Tak… plusy i minusy bo wyobraźcie sobie, że nawet Goldeny mają swoje zalety i wady. Mimo wszystko uważam, że to najwspanialsze na świecie psy.
Pierwszą rzeczą którą zauważyłem u nowego członka naszej rodziny była jego obsesja oralna. Ten cudowny psiak zawsze musiał mieć coś w „paszczy” – nawet kiedy spał. Zawsze coś nosił, przenosił, przekładał, układał i pomimo tego, że nie był już szczeniakiem nieustająco śmiał się i bawił.
W ciągu sześciu lat w sensie dosłownym zjadł cztery średniej wielkości koce. Zresztą w jedzeniu wszystkiego co nadawało się lub nie nadawało do zjedzenia nie miał sobie równych. Absolutnym przysmakiem były znajdowane na spacerach chusteczki higieniczne. Nie pogardził także innymi „świństwami” które pochłaniał w oka mgnieniu. Do jego kulinarnych wyczynów możemy zaliczyć połknięcie metalowego kapsla po piwie, plastikowej nakrętki po Coca Coli i wielkiej wyrzuconej na brzeg morza flądry (której świeżość pozostawiała wiele do życzenia). Do dziś nie wiem jakim cudem nigdy niczym się nie zatruł.
Wspomnieć należy, że Boguś był absolutnym mistrzem w wyłudzaniu pożywienia. Mina zbitego psa, kiwanie się na boki (udawał skrajnie zagłodzonego), czy maślane oczy zawsze działały. W ostateczności trącanie łapką i coraz głośniejsze poszczekiwanie prowadzało do zamierzonego celu. Chyba nie znam osoby od której niczego nie wyżebrał.
Na spacerach pomimo wielu szkoleń jakie przeszedł ciągnął jak mała lokomotywa. Dodać należy, że Boguś cierpiał na tzw. behawioralną głuchotę czyli słyszał tylko wtedy kiedy chciał. Do tego wszystkiego był lekko autystyczny (podobno większość Goldenów charakteryzuje się tą cechą). Wysyłane do niego komendy docierały czasem nawet po kilku minutach czyli… myśl została odebrana – szuka mózgu. Jedynym natychmiast rozumianym wyrazem było słowo „masz”. Działało zawsze.
Boguś kochał wszystkich ludzi. Był bardzo pozytywnie nastawiony do wszelkich żyjących stworzeń. Jego chęć zaprzyjaźnienia się ze wszystkim co żyje wprawiała mnie w osłupienie. Zarówno kot, pies, krowa, koń, jeż a nawet pokaźnych rozmiarów szczur zasługiwał na zostanie jego przyjacielem (ku mojemu nie raz przerażeniu).
Wspomnieć należy, że poza Bogdanem w naszym domu mieszkał (i ciągle mieszka) adoptowany ze schroniska mieszaniec imieniem Manfred lub Maniek (jak kto woli) popularnie nazywany także Onufrym. Oba psiaki bardzo szybko zaprzyjaźniły się ze sobą, wspólnie się bawiły, wspólnie rozrabiały i… czasem nawet jadły z jednej miski. Przeciągały wzajemnie sznurki (okrutnie warcząc), podkradały zabawki i robiły wiele pozytywnego zamieszania. Pomimo, że Maniek przechodził w tych zabawach samego siebie nigdy nie doszło pomiędzy nimi do żadnego konfliktu.
Jak każdy Golden Boguś uwielbiał wodę i to w każdej postaci. Pamiętam jak pewnego wieczora brałem kąpiel. Boguś wszedł do łazienki i zaczął uważnie się przyglądać. W żartach zaproponowałem mu, żeby dołączył do mnie. Kilka sekund później w wannie obok mnie siedział szczęśliwy, pełen radości pies z pianą na głowie. Przyznam, że przez kilka sekund nie wiedziałem co w takiej sytuacji powinienem zrobić. Gorąca woda, sól do kąpieli i 36 kilogramowy zwierz siedzący naprzeciwko mnie to coś czego nigdy bym się nie spodziewał.
Poza lekarzami weterynarii do których przychodził bardzo chętnie i ochoczo poddawał się czynnościom medycznym, poza różnymi zabiegami pielęgnacyjnymi i innymi rzeczami, które z nim robiłem Boguś uwielbiał podróżowanie samochodem, poznawanie nowych miejsc i ludzi. Bez trudu potrafił odnaleźć się w nowej rzeczywistości znajdując np. kompostownik, który zawierał przecież niezliczoną ilość niesamowitych „przysmaków”.
Każde wakacje spędzaliśmy nad polskim morzem. Zawsze odwiedzaliśmy tą samą miejscowość, w której sprytny Golden potrafił doskonale zadbać o dobre samopoczucie i nie tylko. Już podczas pierwszego wakacyjnego wyjazdu Boguś zaprzyjaźnił się z panią „od frytek” która specjalnie dla niego przygotowywała je nie solone. Miał także znajomego „pana z wędzarni”, który każdego dnia rano karmił Bogdana wędzonymi brzuszkami z łososia. Doskonale wiedział gdzie jest smażalnia, w której goście chętnie podzielą się z nim wszystkim co mieli na talerzu.
Tu wspomnieć należy, że kulinarne upodobania Bogusia potrafiły zaskoczyć nie jednego człowieka. Psiak nie pogardził niczym co nadawało się do jedzenia. Uwielbiał banany, ogórki konserwowe, kiszoną kapustę, pomidory, arbuzy i jabłka. Jednym słowem smakowało mu dosłownie wszystko.
W czasie ostatnich wakacji (czerwiec 2014) cierpiący na behawioralną głuchotę Boguś odłączył się od nas niepostrzeżenie udając się do oddalonego o około 300 metrów parawanu. Nie pomogły nawoływania, prośby i groźby. On doskonale wiedział, że za parawanem znajduje się wiklinowy koszyk pełen pyszności. Niestety nie przewidział, że koszyk i jego zawartość jest własnością pewnej turystki, która rozłożywszy się na leżaku zasnęła snem kamiennym. Biegnąc na ratunek (jeszcze nie wiedziałem kogo lub co mam ratować) usłyszałem przerażające wołanie o pomoc. Obudzona z głębokiego snu kobieta, oślepiona promieniami słońca była przekonana, że oto nawiedził ją potwór morski i zjada zawartość koszyka (prawdopodobnie spodziewała się, że i ona zostanie zjedzona). Na szczęście wszystko skończyło się dobrze, kobieta okazała się miłośniczką psów i wybaczyła „wilkowi morskiemu” niespodziewane wtargnięcie.
Przyznać należy, że Boguś korzystał z wakacji w stu procentach. Codzienne morskie kąpiele, tarzanie się w pisaku, opalanie na słońcu i zjadanie znalezionych na plaży patyków powodowało u niego nieprawdopodobną radość z życia. Szkoda, że wakacje w 2014 roku były jego ostatnimi…
Pomimo wszystkich „wpadek” jakie zaliczał Boguś, pomimo wielu śmiesznych „wad”, które opisałem powyżej spędziliśmy ze sobą sześć wspaniałych i szczęśliwych lat, które na zawsze pozostaną w mej pamięci. Dziękuję Ci psiaku za spędzony razem czas, za wszystkie radości i smutki, które razem przeżyliśmy, za wszystkie wzloty i upadki, za to, że byłeś. Nigdy o Tobie nie zapomnę.
Boguś odszedł od nas na zawsze w poniedziałek 11 sierpnia 2014 roku o godzinie 10:30. Byliśmy z nim (ja i Maniek) do samego końca…