Jestem Juruś – dlaczego nikt nie chce mnie przygarnąć?

Witajcie drodzy internauci, miłośnicy zwierząt i człowieki, którym los bezdomnych nie jest obojętny. Mam na imię Juruś i jestem zwyczajnym, spokojnym kundelkiem. Kiedyś mieszkałem w domu, jeździłem samochodem, chodziłem na spacery. Człowieki puszczały mnie ze smyczy, a ja zawsze wracałem na przywołanie. 1 stycznia 2011 roku moje życie odmieniło się zupełnie. Nie wiem dlaczego zostałem porzucony na stacji benzynowej.

Przez osiem dni błąkałem się po stacji benzynowej BP (tej takiej dużej, zielonej, jadąc od Krakowa główną drogą w stronę Wieliczki, tam po prawej stronie). Chowałem się żeby nie zmarznąć, szukałem czegoś do jedzenia i w ten sposób przetrwałem. Któregoś dnia dobre człowieki zatrzymali się aby nakarmić autko, od razu jak mnie zobaczyli. Podobno wyglądałem jak pies szukające pomocy. Pewnie myśleli, że jestem głodny bo kupili mi kilka parówek. Nie wyglądałem jak bezdomny, miałem na sobie brązową obróżkę. Odjechali…

Przynajmniej nie byłem głodny, postanowiłem poszukać schronienia przed mrozem. Kilka godzin później te same dobre człowieki zaniepokojone moim losem wróciły na stację. Trochę się mnie naszukali, ale w końcu jakoś znaleźli (zwinąłem się w kulkę więc nie było mnie widać). Co gorsza między czasie straciłem gdzieś obrożę.

Chyba zastanawiali się jak mnie złapać, ale ja okazałem się sprytniejszy. Zobaczyłem otwarte drzwi od autka i postanowiłem działać – ochoczo wskoczyłem do środka (co prawdopodobnie im się spodobało). Trochę nie wiedzieli co ze mną począć, zawieźli mnie do takiego hotelu dla psiaków pod Wieliczką. Tam znalazłem schronienie i tymczasowy dach nad głową. Od tamtej pory razem z tymi człowiekami nieustająco poszukujemy dla mnie stałego opiekuna, który ze wzajemnością obdarzy mnie miłością.

Nie pomogły plakaty, ogłoszenia, wydarzenia i inne bajery. Minął rok, a ja nadal szukam kogoś kto mnie przygarnie. Ostatnio zacząłem nawet zastanawiać się czy może coś ze mną jest nie tak – ale chyba wszystko ze mną OK. W hotelu mieszkało mi się całkiem dobrze, machałem ogonkiem do ludzi i z nadzieją w oczach czekałem, aż ktoś po mnie przyjdzie.

Jaki jestem z wyglądu doskonale widać na zdjęciach w galerii poniżej, taki przeciętniak ze mnie – no nie?  Podobno mam mniej więcej 2-3 latka, a waga wskazuje 12 kg (nie wiem do dokładnie to oznacza, ale chyba, że duży nie jestem i raczej już nie urosnę). To właściwie tyle, jeżeli chodzi o mój zewnętrzny wygląd.

Moje wnętrze jest za to zupełnie niezwykłe (tak mówią człowieki) choć ja od środka jakoś się nie widziałem. Bardzo cieszy mnie widok człowieków, zawsze wtedy radośnie podskakuję. Załatwiam swoje potrzeby wyłącznie podczas spacerów. Do tego wszystkiego nieskromnie dodam, że mam w sobie mnóstwo pozytywnej energii, uwielbiam zabawę i zachowuje się jak szczeniak. Człowieki mówią, że zasługuje na wszystko, co najlepsze.

Aha zapomniałem dodać, że jak mnie znaleźli na tej stacji to parę dni później pojechałem do tego lekarza od zwierząt. Wszyscy mnie bardzo chwalili, że taki grzeczny jestem i zachować się umie, że na inne psy uwagi nie zwracam. Pooglądali mnie z każdej strony, nawet w uszy patrzyli i powiedzieli, że jestem młody bo mam takie jasne, czyste oczy (uszy zresztą też czyste). No i mnie jeszcze takim do słuchania badali, ale nic dziwnego chyba nie usłyszeli. Na sam koniec to dali mi coś na pchły, które biegały po mnie jak oszalałe no i odrobaczywili (cokolwiek to znaczy).

Otrzymałem nowe imię. Nazwali mnie Juruś. Coś mówili, że to od finału orkiestry jakiejś czy coś, ale co ja mam wspólnego z orkiestrą i to wielką – to do dzisiaj nie wiem. W każdym razie mam imię.

A na tym Facebook’u to napisali, że jeśli ktoś marzy o najpiękniejszej na świecie, psiej przyjaźni – o oczach patrzących  z miłością, o mokrym nosku, o radośnie merdającym ogonku, o bezgranicznej wierności to żeby mnie pokochać. Tylko, że jakoś nikt nie chce mnie pokochać.

Jeszcze do tego idą Święta, a ja tułam się po świecie. No tak, bo nie napisałem, ale kilka tygodni temu z tego hotelu trafiłem do Krakowa i obecnie mieszkam w domu tymczasowym u takiej miłej Pani Ewy. Jest fajnie, ale to tymczasowe, teraz najbardziej brakuje mi tylko… wiecie… prawda?

Gdyby jednak jakimś cudem ktoś zechciał mnie przygarnąć to niech koniecznie dzwoni albo pisze emalie (czy jakoś tak).
tel. 507 111 341
upendo@op.pl