Jadwiga Osuchowa

Jadwiga Osuchowa, sędzia II instancji sądu rodzinnego, od zwierząt jest uzależniona. Ma cztery psy, cztery koty i królika.

– Broniłam czworonogów już od dziecka. Pamiętam swoją pierwszą interwencję, na wakacjach w Sopocie znalazłam potrąconego przez samochód foksteriera, zaniosłam go do swojej cioci, która go uratowała – wspomina Jadwiga Osuchowa.

Jest Krakowianką w pierwszym pokoleniu. Rodzice przyjechali tu z Warszawy po powstaniu. Ojciec był dziennikarzem jeszcze przed wojną, a potem miał spore kłopoty ze znalezieniem pracy. Na poważnie zaczęła się zajmować pomocą zwierzętom na drugim roku studiów.

Uratowanie Alikesa

Największym sukcesem było odzyskanie Alikesa.
– Pies przyplątał się do nas na plaży w czasie wakacji w Grecji. Dowiedziałam się wtedy z przerażeniem, że tam takich bezpańskich psów jest wiele i w dodatku pod koniec sezonu są wyłapywane i usypiane. Postanowiłam uratować przynajmniej Alikesa – pies został przywieziony do Krakowa i trafił w ręce jednego ze znajomych dziennikarzy, zmienił jedynie imię na nieco krótsze, Ali. Przez zwierzęta do serca Pani Jadwiga działała już w krakowskim TOZ-ie, kiedy poprosiła na Politechnice

Krakowskiej o pomoc przy urządzaniu schroniska. Nikt z asystentów nie miał czasu i w końcu przyjechał sam profesor hydrologii.
– Tak się poznaliśmy i z tego zrodziła się miłość i przyjaźń na ponad 20 lat.

Od końca studiów działała w Krakowskim Towarzystwie Opieki nad Zwierzętami, a od 6 lat jest jego prezesem. Towarzystwo zarządza również krakowskim schroniskiem.
– Odwiedzam nasz azyl przynajmniej dwa razy w tygodniu, organizuję dni otwarte dla tych, którzy chcą zabrać psa albo kota. Kilka razy w miesiącu mamy również aukcje, na których zawsze udaje się znaleźć nowy dom dla kilku naszych podopiecznych – opowiada.

Sędziowanie i czworonogi po godzinach

Lubi swój zawód i nigdy nie żałowała, że go wybrała. Jak mówi, to zajęcie jest dobre dla kobiety, bo można rozporządzać swoim czasem. Pani Jadwiga codziennie po pracy idzie na dwugodzinny spacer z jednym ze swoich psów. W dzień zajmuje się sprawami Towarzystwa i schroniska, w nocy pisze uzasadnienia. Powtarza, że jak człowiek opiekuje się zwierzętami, to musi mieć twardą skórę, a ona ma łzy na końcu nosa, kiedy o nich myśli.
– Dla ludzi jestem uciążliwa, bo nie mogę się spotykać z kimś, kto zwierząt nie akceptuje. Córki rozumieją moją pasję, chociaż czasem je to złości. Nawet ostatnio jak byłam na Krecie, to zrobiłam o jednego psa awanturę. Ja po prostu jestem od zwierząt.

Magdalena Rydzik (Echo Miasta Kraków)